środa, 5 października 2011

Dwa światy...

Dziś dla odmiany mały artykulik, który popełniłem parę dni temu. Pełen niedoskonałości, ale od czegoś trzeba zacząć ;)(może za jakiś czas uzupełnię go zdjęciami)

Dwa światy.
Na co dzień jeżdżę dwoma skrajnie różnymi samochodami – fiatem punto 1.1 z 1997 roku oraz mitsubishi lancerem 1.6 z roku 2006. 9 lat różnicy w wieku to także ponad 10 lat różnicy w stosowanej technologii. Oba auta są u mnie od nowości, dzięki czemu jestem w 100% pewien ich idealnego stanu technicznego.
Lancer to kwintesencja japońskiej myśli motoryzacyjnej początku XXI w. Klasyczna sylwetka sedana, która powinna spodobać się większości kierowców (zwieńczona opcjonalnym spoilerem), bardzo prosty i nieco smutny (ze względu na dominującą czerń) kokpit i nie przesadnie bogate wyposażenie. A jednak ma wszystko to, czego brakuje w punto – klimatyzację (manulną), abs, wspomaganie kierownicy, elektrycznie sterowane lusterka i wszystkie szyby, 15-calowe felgi, sporo większy bagażnik (430 litrów vs 270, ale ze względu na nadwozie sedana czasem mniej praktyczny), jest cichy, dynamiczny oraz ma więcej miejsca w środku a zawieszenie jest jednocześnie komfortowe i w miarę sztywne. 16-sto zaworowy silnik o pojemności 1600, ma moc 98KM i niezły moment obrotowy równy 150Nm. Jednostka jest bardzo nowoczesna i bezawaryjna, przez 70.000 kilometrów nie wymagała żadnych napraw poza wymianami oleju i filtrów. Przy tym wszystkim auto waży w stanie gotowym do jazdy ok. 1250kg.
Dla porównania punto w dniu wyjazdu z fabryki ze swojego silnika 1100 produkowało 54KM oraz 86Nm, ważąc ok. 900-920kg. Sylwetka dziś już się z pewnością mocno opatrzyła, jednak nadal wielu ludziom może się podobać, zwłaszcza w wersji 3-drzwiowej. Kokpit jest we włoskim stylu, dość ubogi (ze względu na brak dodatków w wyposażeniu) ale za to przyjemny dla oka. Pomimo, że nie była to najuboższa z dostępnych wersji, to wyposażenie obejmowało jedynie elektryczne szyby z przodu, oraz regulację wysokości kierownicy i fotela kierowcy (obecne też w lancerze). W uboższych wersjach brakowało m.in. obrotomierza, wskaźnika temperatury silnika, zegara cyfrowego, dzielonej kanapy tylnej i wielu innych drobiazgów, o których we współczesnych autach nawet się nie wspomina, bo tak do nich przywykliśmy. Jak na fiata auto jest stosunkowo bezawaryjne, chociaż mając obecnie na liczniku przeszło 150.000 kilometrów przebiegu ma już za sobą kilka większych napraw, aczkolwiek nigdy nie zawiodło w trasie.
Jak można więc porównywać samochody pochodzące z 2 różnych motoryzacyjnych epok i światów? Nie można. Ale można porównać wrażenia, jakich dostarcza jazda każdym z nich.
A te są skrajnie różne, choć w obu przypadkach przyjemne. Zacznę od mitsubishi – jak wspominałem jeździ się nim bardzo komfortowo, zawieszenie w połączeniu z oponami w rozmiarze 195/60/15 bardzo dobrze tłumi wszelkie nierówności, a przy tym dobrze trzyma auto w zakrętach. Silnik ma moc i moment zapewniające całkiem przyjemną dynamikę jazdy i bezpieczeństwo przy wyprzedzaniu, chociaż ze względu na rodowód i 16-zaworową konstrukcję wymaga kręcenia do wysokich obrotów, co skutkuje zauważalnym wzrostem hałasu. Na szczęście nie pali za dużo, bo średnio nieco ponad 6l/100km (podobnie jak punto). Zauważyć jednak muszę, że po włączeniu klimatyzacji, zwłaszcza przy więcej niż jednej osobie na pokładzie auto traci sporo wigoru. Mimo to jest to świetne auto do dłuższych podróży, nie męczy w trasie (choć fotele nie są idealne), i daje pewność dotarcia do celu.
Jazda fiatem to całkowicie inne doświadczenie. Zawieszenie jest mniej sprężyste a rozstaw osi krótszy, do tego opony w rozmiarze 175/60/14 (seryjnie 155/70/13) co powoduje dość mocne odczuwanie ubytków w nawierzchni przez pasażerów. Mimo to, zawieszenie ma stosunkowo miękką charakterystykę, co przekłada się na spore przechyły nadwozia na zakrętach. Wnętrze jest słabo wyciszone, a silnik dość mocno hałasuje, zwłaszcza na wyższych obrotach. Do tego w wersji fabrycznej jest nieco słabowity, bowiem załadowane auto z kierowcą waży ponad tonę.
Tu jednak dochodzimy do niepodważalnej zalety punto – łatwości napraw i modyfikacji. Owszem, elektronika jest obecna, jednak tylko w postaci komputera sterującego wtryskiwaczem i kilku prostych czujników. Dzięki temu 90% napraw i modyfikacji można wykonać samemu, podczas gdy w mitsubishi nawet tak prosta rzecz, jaką wydawać się może wymiana świec zapłonowych wymaga specjalistycznych narzędzi lub wizyty w serwisie.
A więc oczywistym wydaje się, że wolę jeździć lancerem? Otóż nie! Dużo więcej frajdy z jazdy daje mi przemieszczanie się fiatem punto. Dlaczego? Otóż nieco udoskonaliłem swój egzemplarz w stosunku do tego co otrzymałem z fabryki. Ale bez, obaw – koszt i zakres przeróbek nie był duży, za to zmiany jakie to przyniosło przerosły moje oczekiwania.
Po pierwsze koła. Felgi z lekkich stopów o rozmiarze 14” i opony michelin 175/60/14 dają dużo lepszą przyczepność niż standardowy zestaw. Oczywiście, do poziomu mitsubishi jeszcze trochę brakuje, ale nie jest to już tak ogromna różnica jak na początku. Do tego po przejściu z fabrycznych amortyzatorów olejowych na gazowe Kayaba zawieszenie nieco się usztywniło w zakrętach.
No dobrze, ale co z osiągami? Wg fabryki punto 1.1 osiąga 100km/h w 16,5s (lancer w 11,8s). Po zastosowaniu kilku bardziej (kolektor wydechowy od punto 1.2, splanowanie głowicy) oraz mniej powszechnych (układ dolotowy własnego pomysłu, modyfikacja mapy wtrysku) udało się z tego silnika uzyskać ok. 70KM i 105Nm, co dało się przełożyć na ok. 12s do 100km/h. A wszystko to przy lekko basowym, a jednocześnie mocno metalicznym gangu silnika kręcącego się teraz do 7400 obr/min (lancer 6500 obr/min tak jak seryjne punto). Wartości podaję w przybliżeniu, ale pomiar na hamowni przed skończeniem modyfikacji pokazał 67KM przy 5100obr/min i 99Nm przy 4100 obr/min, przy dość płaskim przebiegu krzywej momentu (ponad 90Nm od 2 do 5 tys obr/min), a potem nastąpiła jeszcze odczuwalna poprawa tak przyspieszenia jak i elastyczności.
Fiat w aktualnym wydaniu to mały rozbójnik, który z życiem i ochotą rzuca się na drogę i łapczywie połyka koleje jej kilometry. Trochę ogranicza go skrzynia biegów, bo osiągi na 4. i 5. biegu mocno spadają, ale nadal zachowuje on charakter małego ratlerka spuszczonego ze smyczy, który jadąc obszczekuje radośnie wszystko dookoła. Zabawa zaczyna się nieco powyżej 3500 obr/min, a gdy wskazówka przekroczy 5000 obrotów dźwięk silnika wywołuj przyjemne ciarki. Przyspieszenie rzecz jasna nie wciska w fotel, ale jest bardzo przyjemne, a odgłosy pracy silnika powodują, że wydaje się jeszcze lepsze.
Lancer w takim porównaniu to dostojny kanapowiec. Owszem, gdy rozkręci się go do 4000 obr/min zmiana faz rozrządu powoduje dodatkowy strzał mocy, a 150Nm ciągnie go żwawo do przodu, pewnie nawet lepiej niż fiacika. Tyle tylko, ze dźwięk jaki wydaje z siebie jednostka napędowa jest zupełnie nijaki, w pewnym sensie gumowy i bezpłciowy przez co zmianę prędkości odczuwa się znacznie mniej niż w przypadku fiata. Do tego układ kierowniczy jest mocno zmiękczony wspomaganiem, co odbiera sporo czucia drogi, choć w porównaniu do innych aut ze wspomaganiem i tak nie jest źle.
Mitsubishi to świetne auto i jazda nim daje bardzo dużo frajdy, tyle, że to frajda zupełnie innego rodzaju, niż tak która towarzyszy jeździe puntem.
W lancerze można poczuć się w pewnym sesnie „dopieszczonym”, siedząc w wygodnym fotelu, nie czując nierówności i odcinając się od hałasów płynących z zewnątrz relaksować się jazdą.
W fiacie ma się na twarzy uśmiech szaleńca przy każdym wciśnięciu gazu, zwłaszcza na niskich biegach, kiedy można naprawdę poczuć się wciśniętym w fotel. Podskoki na wybojach podkreślają tylko dziki charakter samochodziku, a układ kierowniczy doskonale przekazuje na dłonie kierowcy wszystkie informacje o nawierzchni i przyczepności (lub jej braku).
Podsumowując – na co dzień żyję w dwóch motoryzacyjnych światach. Oba są swoimi całkowitymi przeciwieństwami (choć nieco się do siebie zbliżyły) ale dzięki temu także świetnie się uzupełniają. Są jak dwa narzędzia chirurgiczne, jednakowo potrzebne, lecz do zupełnie innych celów…